Obserwatorzy

niedziela, 17 października 2010

Dublin - dzień wylotu

Ostatni dzionek w Dublinie.

Te ostatnie godziny spędziliśmy w gronie znajomych, pubach, odwiedzając jeszcze takie miejsca jak Trinity College, Temple Bar, O'Connel Street, Spire. Taki lajtowy trekking.

Moja tymczasowa dzielnica gdzie pomieszkiwałem

Widok na dziedziniec Trinity College

Piwko w Hard Rock

Na Temple Bar

Na O'Connel Street

Zielony piętrus

Filary mostu kojarzące się z Guinness'em

Convention Centre Dublin


Podsumowując moją podróż do Irlandii,  niespodziwałem się że spędzę tu tak wiele cudownych chwil. Irlandia zaskoczyła mnie bogactwem fauny i flory, swoją architekturą i historią. Tak wiele różnorodnych krajobrazów można tu zobaczyć w jeden dzień.
Jest to również kraj dla piwoszy - takich jak ja. Podobna kultura, tradycje, katolicyzm sprawia, że nasi rodacy czują się tu jak u siebie. Dużym minusem (szczególnie w zachodniej części kraju) jest pogoda i kuchnia.
Dla mnie będąc po raz pierwszy na irlandzkiej ziemi - będzie to niezapomniana przygoda.
Na pewno będę tu wracał wiele razy, gdyż ta kraina ma jeszcze wiele niezwykłych miejsc do odkrycia.

Byłbym zapomniał :-)  będąc w Irlandii nie licz na punktualność - tu zegary mają swój irlandzki odpowiednik czasu, na próżno chociażby szukać rozkładu jazdy autobusu. Jeśli umawiasz się z Irlandczykiem na konkretną godzinę licz się z faktem, że może się pojawić dwie godziny później albo w ogóle :-).
Jak mawiają - "Nie jestem spóźniony - jestem wg.irlandzkiego czasu" 


Slán agat




 

sobota, 16 października 2010

Trekking po Dublinie

Ostatnie dni w Irlandii spędzałem odpoczywając aktywnie. Dwa ostatnie dni przeznaczyłem na Dublin. Dzięki mojemu kompanowi i jego wieloletniej wiedzy co, gdzie i jak w Dublinie, ruszyłem zasmakować irlandzkiej kultury.
A skoro o kulturze mowa ... pewno domyślacie się co mam na myśli. Guinness, Irish Whiskey, Sliante, oraz wiele ciekawych miejsc warte zobaczenia.

Nasz rajd rozpoczęliśmy od Pheonix Park. Jest to największy park w stolicy zajmujący 707 hektarów i stanowiący największy obszar rekreacyjny dla mieszkańców Dublina. Założony został w 1662 roku.
Obecnie oprócz roli rekreacyjnej i zielonego płuca stolicy park jest też miejscem wielu pomników upamiętniających jego założycieli oraz ludzi związanych z historią Irlandii. Wspaniałe miejsce by odpocząć, wypić kawę, piwko, pojeździć rowerem. Są też ścieżki wytypowane dla miłośników segway's oraz ścieżki zdrowia. Jednym słowem - wszystko to czego potrzebujesz aby wypocząć lub aktywnie wziąć udział w organizowanych co weekend wielu eventach. Dla najmłodszych dużą atrakcją na pewno będzie tamtejsze Zoo. Głównymi bohaterami planu są królewskie jelenie dla których pierwotnie park ten został utworzony.


Widok na budynek sądu tuż obok Pheonix Park

Na zdrowie


W drodze powrotnej zahaczyliśmy o oryginalny pub by spróbować oryginalną irlandzką Whisky. I choć osobiście nie jestem wielkim smakoszem takich trunków, to muszę przyznać, że irlandzka Whisky jest (dla mnie osobiście) smaczniejsza niż szkodzka  czy amerykański burbon.
Smak jest o wiele delikatniejszy i nie jedzie myszami :- ) oczywiście żartuje, by nie urazić Szkotów.

Szklaneczka Irish Whisky ku pokrzepieniu serc

Uwielbiam takie klimaty w pubie.


Po małej degustacji ruszyliśmy na ulice Dublina w kierunku zamku dublińskiego. Poruszając się ulicami Dublina zatrzymaliśmy się na dłuższy czas w kościele Chrystusa by podziwiać jego wnętrza. Uraczyłem się kuchnią arabską, skosztowałem kilku rodzajów piw w jednym z niewielu pubów, gdzie nie podaje się Guinness'a ale za to możesz zaopatrzyć się w piwa ze wszystkich zakątków świata. Zatem, jeśli nie próbowałeś smaku piwa australijskiego, czy z Kenii - ten lokal zapadnie ci głęboko w pamięci. Jedynym warunkiem jest gruby portfel i mocna głowa. Powodzenia.


Wnętrze katedry



Łuk przejściowy



Widok na katedrę kościoła Chrystusa



Widok na irlandzki ambulans


Miejsca gdzie można smacznie zjeść


Wnętrze lokalu

Wszystkie piwa świata - fragment szklanej wystawy

James Bond zawitał na ulice Dublina



























Po jakieś godzince, półtora wreszcie dotarliśmy na dziedziniec zamku dublińskiego.
Zamek królewski w Dublinie (jego pierwsza warownia zbudowana została w 1204-1224 przez Anglo-Normanów). Po pożarze w 1684 roku uchowała się jedynie wieża (Record Tower). Dziś to ogromna forteca leżąca na 44 tyś metrów kwadratowych na których znajdziecie dwa muzea, dwie kawiarnie, międzynarodowe centrum konferencyjne, dwa ogrody i budynki rządowe.
Powiem szczerze - będąc w Dublinie - koniecznie trzeba tu zajrzeć. Obecność obowiązkowa.




Na dziedzińcu zamku


Można się od razu wyspowiadać :-)

Widok na wieżę



Widok na organy



























Welcome in Dublin Castle




























Kolejną ciekawostką jest fakt, że rury kanalizacyjne widoczne są czasami na zewnątrz budynku a nie tak jak u nas wewnątrz. Co tworzy czasami bardzo ciekawą mozaikę i stanowi nie lada atrakcję samo w sobie.

Kanalizacyjna mozaika :-)



























Naszą przygodę zakończyliśmy już tradycyjnie na Grafton Street. Trzeba było się zaopatrzyć w jakieś pamiątki itp. Korzystając z okazji musiałem spotkać się z Molly Malone - (jak chodzą słuchy) prostytutki która wieczorami uprawiała najstarszy zawód świata a za dnia trudniła się sprzedażą małż i ryb.

Molly Malone



























Jak źródła podają Molly Malone (zwane również jako Cockles and Mussels) jest również popularnym utworem folklorystycznym, który w Irlandii zyskał miano nieoficjalnego hymnu Dublina. Śpiewany często przez kibiców sportów gealickich czy klubów rugby. Opowiada on właśnie historię o pięknej sprzedawczyni ryb na ulicach Dublina, zmarłej młodo na febrę.

Jutro czekał mnie ostatni dzień w Dublinie. Ale to już inna historia.

piątek, 15 października 2010

Trekking po zamkach w Dublinie - Swords i Malahide Castle

15 października 2010 rok

Tego dnia wybraliśmy się na peryferia Dublina - do Swords. Tutejsze miasto jest oazą spokoju i czystości. Znajdują się tu również przepiękne zamki. Pierwszym z nich jest Swords Castle. Jak podają źródła zamek z XIII wieku zbudowany jako rezydencja pierwszego arcybiskupa Dublina.
Obecnie stanowi największą atrakcję miasta.
Zanim jednak daliśmy nura by pozwiedzać mury obronne zamku zajmującego ponad 1,5 hektara, zachwyciłem się tutejszymi pubami i butikami. Co jeden to piękniejszy. Naprawdę, po tych kliku już dniach spędzonych na irlandzkiej ziemi, muszę przyznać, że ta zielona wyspa ma naprawdę wspaniały potencjał i tak wiele do zaoferowania przyjezdnym, że nie sposób tu się nudzić ani popaść w monotonię.























Jak już wspomniałem dzień ten przeznaczyliśmy na odpoczynek po wyprawie do Moherowych Klifów. I jak na muszkieterów przystało spędziliśmy go w mieście w klimatycznych pubach oraz na dziedzińcach zamków Swords i Malahide.

Główne wejście na zamek Swords

































Miasto Swords również kryje parę perełek architektonicznych. Chociażby Swords Round Tower - okrągła 26 metrowa wieża jest jedyną pozostałością po klasztorze założonego przez św.Columba w 512 roku. Położona jest na terenie kościoła św.Columba. Miejsce obowiązkowe do zobaczenia.



26 metrowa Swords Round Tower


Ostatnim obowiązkowym miejscem który odwiedziliśmy były tereny zamku i podzamcza Malahide. W tym celu musieliśmy trochę podjechać z centrum Swords bliżej wybrzeża. Parkując naszego bzyczka tuż przy boisku do krykieta spacerkiem udaliśmy się na zamek Malahide.


Pole do krykieta - w tle kościół św.Sylwestra




Barwy jesieni w całej okazałości


Parę słów o zamku Malahide.
Losy zamczyska sięgają XII wieku gdy Richard Talbot - rycerz Henryka II w nagrodę za służbę dostał zatokę i ziemię Malahide. Od 1185 do 1975 roku był siedzibą rodową Talbotów przez 790 lat. Ostatnia właścicielka Lady Rose Talbot sprzedała zamek państwu, sama wyjeżdżając do rodzinnej posiadłości w Australii gdzie w wieku 93 lat zmarła.
Sam zamek położony jest on w bardzo malowniczej okolicy na obszarze 100 ha. Ogromna przestrzeń i park jest kolejną zaletą tego miejsca. Wnętrza zamku Malahide są bardzo przytulne ukazujące głównie świetność rodziny Talbotów a jeśli ktoś zgłodnieje może skorzystać z menu szefa kuchni który oznaczony jest gwiazdami Michelin. W żargonie gastronomicznym - to najwyższa ocena za usługi i menu. Ma to oczywiście swoje odzwierciedlenie w cenie - ale jeśli ktoś uwielbia wykwitnę dania - to czemu nie.

Malahide mnie zauroczył. Przestrzeń zieleni która otacza ten zamek jest niewyobrażalna. Daje to poczucie wolności i chce się pobiegać albo posiedzieć w cieniu tej historycznej budowli. Zresztą zobaczcie sami.


Malahide Castle







Wejście na zamek jest płatny i jeśli naprawdę kogoś interesuje historia rodu Talbotów nie powinien żałować wydania paru euro.
Nas "Bractwo Muszkieterów" interesowały raczej klimatyczne puby zatem czym prędzej trasą podzamcza i dalej drogą powrotną przez park i boisko do krykieta wróciliśmy na parking po naszego bzyczka by w ostateczności wywęszyć jakiś dobry trunek. Dzionek kończyliśmy przy Beamish'u - drugim po Guinnessie najbardziej popularnym porterze w Irlandii.