Obserwatorzy

sobota, 17 czerwca 2017

Słowenia 2017 z theTravelbus - Piran i Słoweński Krass

4 dzień wyprawy


Dziś pierwszy raz po przebudzeniu się zażywałem kąpieli wykorzystując do tego niecały litr wody butelkowanej :-) jak przygoda do przygoda.


Niestety na parkingu nie było żadnych ujęć wody więc trzeba było sobie jakoś poradzić. Szybkie śniadanko i ruszyliśmy z powrotem do Słowenii. Tego dnia odwiedziliśmy Słoweńską Perłę Adriatyku - Piran.

Jak już wcześniej wspomniałem linia brzegowa Słowenii wynosi zaledwie 43 km mimo tego podróżując wzdłuż wybrzeża natknięcie się na 2 piękne miasta nadmorskie - Izolę i Piran.


Nieco większy Piran uważam za jedno z piękniejszych śródziemnomorskich miasteczek, których np.Chorwacja posiada bez liku. Wąskie uliczki, spokojna atmosfera dnia codziennego, mniejsze ilości turystów sprawiają że w Piranie można się szybko zakochać.



Miasto położone na półwyspie o tej samej nazwie może się pochwalić bogatą historią. Jeszcze przed okresem Cesarstwa Rzymskiego ziemię te były zamieszkiwane przez rybaków i pasterzy a nawet piratów, którzy z tego miejsca mieli wspaniały punkt wypadowy by napadać i grabić statki handlowe Rzymian. 
Kiedy Półwysep Istria (obecnie Chorwacja) i Piran weszły w skład Cesarstwa Rzymskiego 
ok.175 r.p.n.e to od tego momentu rozpoczął się proces latynizacji regionu.
W VIII naszego wieku miasto zostało przejęte przez Bizancjum a miasto zyskało silną fortyfikację.

Nazwa miasta pochodzi od greckiego słowa "Pyrranos" - ognisty i nawiązuje do koloru charakterystycznych skał "flisz" o czerwonawym zabarwieniu. Po okresie Bizancjum miasto od XII wieku przechodzi pod panowanie Republiki Weneckiej aż do 1797 roku - czyli jej upadku. To właśnie z tego okresu pochodzi większość zabudowy i architektury dzięki czemu Piran zyskał miano "Wenecji w miniaturze".
Ostatecznie Piran będący w objęciach Republiki Weneckiej potem Monarchi Autro-Węgierskiej, i wieloletnim członkostwie w Jugosławii dopiero w 1991 roku staję się częścią niepodległej Słowenii.

Nasze zwiedzanie Piranu zaczęliśmy od murów okalających miasto. Oczywiście każdy miał czas wolny więc podzieliliśmy się na mniejsze grupki i każdy miał okazję zobaczyć to miasteczko na własną rękę i wedle własnych upodobań.
Z częścią grupy udaliśmy się więc na Krstilnice św.Janeza (charakterystyczna wieża zegarowa górująca nad miastem) gdzie po opłaceniu biletu wdrapaliśmy się po bardzo wąskich drewnianych schodach na wieżę zegarową z którego widok na miasto Piran zapiera dech w piersiach. Polecam to koniecznie zrobić - widoki boskie - szczególnie jeśli trafisz na ciepłą słoneczną pogodę jak my :-)



Mury obronne miasta

Krstilnica sv.Janeza Krstnika



Widok z wieży zegarowej





W tym mieście idzie naprawdę się zakochać i choć ma przydomek "Małej Wenecji" to jak bym go raczej nazwał "Małym Dubrownikiem". Jego czerwone dachy pięknie się wpisują w krajobraz Dubrownika z Chorwacji - szczególnie jak patrzy się na nie z perspektywy murów obronnych. Zachwyca szafirowy kolor morza, port do którego przycumowane są motorówki i jachty ale również charakterystyczny plac "Tartinijev Trg" który jest punktem charakterystycznym miasta - widoczny na każdych pocztówkach ze Słowenii.

Tartinijev Trg

Chwilę później mogliśmy się o tym przekonać na własną rękę przechadzając się po rynku i chłonąc atmosferę tego miejsca. Nie byłbym sobą gdybym nie spróbował pysznych lodów, wypił na rynku kufelek zimnego lanego piwa Laśko - czyli jednego z najpopularniejszych browaru na Słowenii.
A że było upalnie skorzystaliśmy jeszcze z pasaży dla turystów gdzie można swobodnie zasiąść pod drzewem i wypocząć w cieniu albo skorzystać z kąpieli w słonym Adriatyku - co cześć ekipy zrobiła. Było mega - dla takich chwil właśnie - moi kochani - się żyję.









Widok na port Piranu


Fajną sprawą w Piranie jest to że przy każdej knajpie sąsiadującej z Adriatykiem są platformy z drabinkami zejścia do morza, wiec w każdej chwili można po posiłku zażyć kąpieli dla ochłody.
Zanim ponownie wróciliśmy do busów skorzystaliśmy jeszcze z "Caffe Neptun" gdzie serwują przepyszne owoce morza. Każdy z nas miał okazję przekonać się na własnej skórze jakie to dobre ;-)  mniam

Mule

Risotto z owoców morza - pycha

Niestety Słowenia dla naszych kieszeni nie jest zbyt życzliwa - waluta euro tu obowiązująca nie pozwala poszaleć. Średnia cena posiłku z owocami morza wyniosła 8-10 euro z piwkiem.

Widok na morze

Droga powrotna do miejsca zbiórki gdzie mieliśmy ruszyć dalej w kierunku kolejnego punktu wyprawy - Jaskiń Skoczjańskich, wiodła przez przepiękne kamieniczki o przeróżnych kolorach i architekturze gdzieniegdzie poprzecinane wąskimi uliczkami i w komponowanymi w nie małymi konobami - (bałkańska nazwa lokalnych restauracji). Było magicznie.

Podsumowując - Piran to obowiązkowy punkt na trasie podróży po Słowenii. Nie będziecie żałować. Ja żałowałem jedynie tego, że nie zobaczę z tego miejsca przepięknych zachodów słońca.

Kolejnym punktem wyprawy były Skoczjańskie Jaskinie - oryginalna nazwa: Skocjanske Jame - wpisane jest na listę dziedzictwa narodowego UNESCO.


Trzeba wam wiedzieć że w Słowenii znajdują się dwie największe jaskinie (śmiało można powiedzieć) Europy. Pierwsza z nich "Postojna" to kompleks jaskiń o długości 5 km - którą pokonuje się częściowo również pociągiem - nieźle co? Przebogata forma naciekowa stalaktytów, stalagmitów i stalagnatów powala każdego kto choć raz tam zajrzał. To trzeba po prostu zobaczyć.
Do ciekawostek należy to, iż w Postojnej żyje "Odmieniec Jaskiniowy" - endemiczny bezoki płaz nazywany przez Słoweńców -  ludzką rybką z powodu cielistego koloru skóry. Występuje on wyłącznie w podziemnych wodach krasowych Gór Dynarskich. Jest niezwykle długowieczny, potrafi przeżyć 70 lat. Natomiast bez jedzenia potrafi przetrwać nawet dekadę.


My jednak wybraliśmy tą drugą - czyli Skoczjańską Jamę - która może nie jest przebogata w formy naciekowe jak Postojna ale ma zupełnie inny wygląd. Kiedy tu wchodzisz - mijasz kilka komnat skalnych z przeróżnymi formami naciekowymi od spagetii po przecudne kształty i rzeźby ale najcudowniejsze miejsce (taka wisienka na torcie) jest na samym końcu trasy. Przeooooooogroooooommmmnnnaaaaaa komnata skalna zwana Jaskinią Szumiącą do złudzenia przypominająca Morię z filmu "Władcy Pierścieni - Drużyna Pierścienia" kiedy to Gadlalf walczył z Balinem ratując Hobbitów. Kto czytał lub widział film Tolkiena - szybko sobie skojarzy scenę.


To co ukazuję się naszym oczom jest mega zaczarowanym światem - idziesz za przewodnikiem i tylko otwierasz szeroko usta, oooooo aaaaaahhhhh , wowwww.
A kiedy jeszcze dowiadujesz się że w okresie największych powodzi np. tej z 1965 roku cała ta komnata potrafiła być wypełniona po brzegi wodą to zaczynasz uświadamiać sobie wielkość i potęgę Matki Natury.

Most

Sama trasa w sposób magiczny oświetlona sprawia że masz wrażenie poruszania się po świetlnym sznurku a obok czarna czeluść do której jak spadniesz nikt już o tobie nie usłyszy. Idąc tuż przy skalnej półce możesz wsłuchać się lekko szumiącą Rekę, która wydrążyła ten niesamowity kanion setki lat temu. Najfajniejsze w tym jest to że cały czas ją słyszysz a rzadko widzisz - znika ona w czeluści Jaskini a wypływa w miejscowości Timavo we Włoszech skąd wpada już do Adriatyku.
Główna komnata ma 100 metrów wysokości, 60 metrów szerokości i 3 km długości. Nad głowami można zobaczyć kominy skalne przez które wpadają chmary żyjących tu nietoperzy. Coś niesamowitego.


Niestety robienie zdjęć w Jaskini jest zabronione choć wiele osób od czasu do czasu przemyca parę fotek jak uda się przewodnika wyprowadzić w pole. Największą atrakcją Jamy Skoczjańskiej jest most łączący dwie półki skalne, który wisi 60 metrów nad taflą Reki. Ja się będę powtarzał ale naprawdę musicie to koniecznie zobaczyć. I niech was nie zraża cena biletu bo warta jest poniesionych kosztów. Emocje gwarantowane.

Brama wyjściowa




To był ostatni punkt wyprawy na ten dzień. Niespodzianką dla oby dwóch grup wyprawy był nocleg w miejscowości Cerknica gdzie nocowaliśmy agroturystycznym ośrodku. Cywilizacja :-) wow.
Można było wreszcie wziąć prysznic, wyspać się w łóżku z pościelą, przygotować posiłek w prawdziwej kuchni i zjeść przy prawdziwym drewnianym stole. Jednym słowem - luksus hahaha oczywiście od czasu do czasu przydaje się taka chwila wytchnienia od nocowania na dziko.

Przybywamy

Jest nasza chatka :-)

Efekty dolnej fermentacji


Było super. Oczywiście nie muszę wspominać że w ruch poszły pozostałe zasoby górnej i dolnej fermentacji wina zakupionego jeszcze we Włoszech.
To był naprawdę mega dzień. Jak tylko położyłem głowę na poduszce nie wiem kiedy zasnąłem :-)

Cdn......

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz