Obserwatorzy

piątek, 13 marca 2015

Trzecia odsłona Irlandii - Przygoda w Killarney

Witam

To już III odsłona zielonej wyspy a tzn. tylko że po raz 3-ci odwiedziłem zieloną wyspę zwaną przez wszystkie narody - Irlandią.
Tym razem spędziłem 7 wspaniałych dni na zielonej wyspie uprawiając trekking, jeżdżąc na rowerze, climbing oraz zanurzyłem się całkowicie klimacie zielonego święta jakim był "Dzień św.Patryka w Dublinie".

Ale po kolei.....

W Irlandii wylądowałem 12 marca w godzinach wieczornych w wielkich strugach deszczu. Nie lubię osobiście latać, tym bardziej skupiony na lądowaniu przy takiej pogodzie serce podchodziło mi do gardła. Wspomnę również że w powietrzu jak tylko opuściliśmy europejską przestrzeń powietrzną nieźle nami zatrzęsło co dodatkowo wzmagało moje obawy. Na szczęście wylądowaliśmy szczęśliwie, a niecałą godzinkę później mogłem już rozkoszować się kanaryjskim rumem, przywiezionym przez kumpla mojego kumpla :) który mnie zaprosił do Irlandii.
Zapowiadała się niezła przygoda....

13 marca - Wyprawa do Killarney (płd.zachodnia Irlandia)

Obudził mnie prześlicznie słoneczny irlandzki dzionek. Aż było trudno uwierzyć, że była taka piękna pogoda, na moje szczęście lepszej nie mogłem sobie wymarzyć.
Po obfitym tradycyjnym już irlandzkim śniadaniu tzw."Irish breakfast"
zapakowaliśmy manele na 2-3 dni i ruszyliśmy autkiem do Killarney - miejscowości położonej w południowo-zachodniej części Irlandii, drugiej co do wielkości ośrodka miejskiego w hrabstwie Kerry. 14 tyś.miasteczko założone w 1754 roku urzeka swoim położeniem i krajobrazami. Miejscowość ta jest bardzo znanym ośrodkiem turystycznym kraju ze względu na warunki krajobrazowe oraz liczne zabytki i pobliskie jezioro o tej samej nazwie.
Lewostronny ruch obowiązuje w Irlandii

Fryzjer (oryginalny wystrój)

Witamy w Killarney


Zakwaterowaliśmy się w bardzo uroczym "B&B GleannFia" w Killarney - bardzo polecam to miejsce, które jest na uboczu miasteczka w bardzo cichej okolicy, otoczonej przepięknymi krajobrazami, małym potoczkiem, który swym szumem usypia do snu, obsługa przemiła, dobrze wyposażone patio w kilkadziesiąt rodzajów trunków % i charakterystycznych dla tego kraju uposażeniem pokoi, przypominający styl wiktoriański. Nocleg w takich warunkach to sama przyjemność - gorąco polecam. Cennik dostępny jest pod linkiem nazwy B&B.

B&B GleannFia

Wnętrze naszego pokoju

Jak tylko udało nam się zakwaterować, czym prędzej ruszyliśmy z moim kompanem podróży do Killarney do wypożyczalni rowerów by dokonać małego rekonesansu pobliskich atrakcji turystycznych. To był strzał w dziesiątkę, nie wyobrażam sobie bowiem innego sposobu by zobaczyć to urokliwe miejsce jak tylko z pozycji jednośladu.

Mapa KNP




Ścieżka rowerowa prowadziła przez Park Narodowy Killarney - który ap ropo wpisany jest do rezerwatu biosfery UNESCO, zewsząd otaczają go podmokłe tereny przypominające bagna lub namorzyny. Uwielbiam takie klimaty, więc muszę przyznać, że widoki były oszałamiające.


Mokradła i bagna - charakterystyczny element tego krajobrazu


Za chwilę naszym oczom ukazał się Castle Ross - (Zamek Ross), udostępniony zwiedzającym.
Zamek zbudowany w XV wieku był rodową siedzibą klanu O'Donoghue - tak mówi historia. Mnie osobiście oczarowało jego położenie - tuż nad jeziorem Lough Leane pięknie wkomponowuje się w całość krajobrazu a widoki z nadbrzeża na okoliczne szczyty powalają z nóg.

Castle Ross nad Lough Leane

Guinnes nie odłącznym towarzyszem podróży

Okolice zamku Ross


Oczywiście nie bylibyśmy sobą, gdyby w takich okolicznościach nie spróbować Guiness'a lub jakiekolwiek dobrego gatunku piwa.
Po chwili odpoczynku trzeba było ruszać dalej, więc rowerkami śmignęliśmy w kierunku Killarney a potem do Mucross Abbey - który na długo pozostanie w mojej pamięci, jako magiczne miejsce pewnego drzewa.
Nie ukrywam, że prawie byśmy minęli to miejsce ale kiedy naszym oczom ukazał się stary franciszkański klasztor z 1448 roku, stało się jasne, że trzeba to miejsce koniecznie spenetrować. I nie pożałowaliśmy naszej decyzji. Dla mnie osobiście magiczne miejsce, szczególnie jego główny element - olbrzymie cisowe drzewo na głównym dziedzińcu, którego kora wiła się jak DNA ku górze, ku wierzchołkom gałęzi. Coś niesamowitego. Przypominało mi to sceny z filmu AVATAR i drzewo życia.
Lukas przy wejściu do Mucross Abbey

Wnętrza klasztoru

Na dziedzińcu - w tle olbrzymi cis





Guinness nierozłącznym partnerem podróży :)





Schemat klasztoru (XV wiek i później)


W sąsiedztwie klasztoru znajduje się również cmentarz, na którym spoczywają szczątki irlandzkich poetów klanów O'Donoghue, O'Rathaille i O'Suilleabhain. Obecność obowiązkowa dla podróżników odwiedzających tą okolicę. Nie będziecie żałować.

Słoneczko zaczęło się zniżać coraz bardziej, zapadła decyzja że przejedziemy się jeszcze pod Wodospad Torc. Mimo naszych dobrych chęci i wspaniałej logistyki mojego kompana podróży ruszyliśmy w odwrotnym kierunku niż zamierzaliśmy co później okazało się strzałem w 10-tkę oraz niesamowitą przygodą życia - odkryliśmy bowiem ciekawą trasę rowerową dookoła Mucross Lake.

Widok na Loughe Leane


Magiczne lasy





Uczta na moście



Przepiękne krajobrazy




Ale była zabawa i jazda. Przygoda na maksa. Odkryliśmy super szutrowe trasy wymieszane z utwardzoną drogą, mijaliśmy przepiękne mokradła i powykręcane drzewa, klimaty przypominające sceny z filmu "Władcy Pierścieni". Na moście wieńczącym trasę ku wodospadowi spotkaliśmy Hiszpana z Barcelony, który również swoim bikiem zapuścił się w te strony.
Słuchajcie - krajobrazy zwalają z nóg. Czasami ma się wrażenie, że to wcale nie jest Irlandia. Jeśli kiedyś zapuścicie się w te strony - z całego serca polecam taki rowerowy trekking dookoła Mucross Lake.  Zanim ruszyliśmy dalej, most przez jakiś czas stał się areną zmagań z żubrówką z Polska :D ale było warto.
Dookoła Mucross Lake

Dzień właśnie się kończył i powoli zapadał wieczór, aż tu nagle kumpel złapał gumę - trzeba było przy ograniczonym świetle wykazać się nie lada umiejętnościami aby naprawić to (jak się później okazało) cholerne koło :) Pojawił się kolejny problem, bowiem świeżo co kupiona nowa dętka do roweru również była przebita więc po wielu próbach pompowania koła oświetlając sobie miejsce jedną latarką (no wiecie - logistyka w naszym wydaniu) spełzły na niczym. Musieliśmy zaryzykować i ruszyć w kierunku Killarney na tzw. przysłowiowym flaku.
Był niezły ubaw mówię wam no i trochę ryzykowaliśmy z jedną tylko czołóweczką - ale czego to się nie robi w sytuacjach kryzysowych :-)

Jak pech to pech :) w końcu był piątek 13-stego

Straty poniesione: zniszczony ekran Noki Lumi, zgubione okulary no i guma :D

Po jakieś godzince kołowania :) udało nam się dotrzeć do Killarney.
Zanim nasza przygoda się skończyła, zawitaliśmy jeszcze do Eddie Rockets - kultowej sieci barów "Fast Food'ów", gdzie wbiliśmy swoje zęby w oryginalnego hamburgera. Sama przyjemność bycia w takim lokalu, który swoim klimatem przypomina lata 50-60 te w USA. Bajer, mówię wam. Obecność obowiązkowa.



Kultowy wystrój

Po jakiś dwóch godzinach z pełnymi brzuszkami pojawiliśmy się B&B gdzie nocowaliśmy. Podsumowanie dnia zakończyliśmy sącząc w patio kilka gatunków whisky i piwa, słuchając przy tym Cohena. Lepszego zakończenia dnia nie mogłem sobie wymarzyć.

Mmmmm nasz bufecik :D

Nasz mniejszy bufecik :D 

Kolejny dzień zapowiadał się jeszcze bardziej ekscytująco - ale to w następnym odcinku o przygodach w Irlandii.

Zapraszam :)








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz