Dziś pierwszy raz po przebudzeniu się zażywałem kąpieli wykorzystując do tego niecały litr wody butelkowanej :-) jak przygoda do przygoda.
Niestety na parkingu nie było żadnych ujęć wody więc trzeba było sobie jakoś poradzić. Szybkie śniadanko i ruszyliśmy z powrotem do Słowenii. Tego dnia odwiedziliśmy Słoweńską Perłę Adriatyku - Piran.
Jak już wcześniej wspomniałem linia brzegowa Słowenii wynosi zaledwie 43 km mimo tego podróżując wzdłuż wybrzeża natknięcie się na 2 piękne miasta nadmorskie - Izolę i Piran.
Nieco większy Piran uważam za jedno z piękniejszych śródziemnomorskich miasteczek, których np.Chorwacja posiada bez liku. Wąskie uliczki, spokojna atmosfera dnia codziennego, mniejsze ilości turystów sprawiają że w Piranie można się szybko zakochać.
Miasto położone na półwyspie o tej samej nazwie może się pochwalić bogatą historią. Jeszcze przed okresem Cesarstwa Rzymskiego ziemię te były zamieszkiwane przez rybaków i pasterzy a nawet piratów, którzy z tego miejsca mieli wspaniały punkt wypadowy by napadać i grabić statki handlowe Rzymian.
Kiedy Półwysep Istria (obecnie Chorwacja) i Piran weszły w skład Cesarstwa Rzymskiego
ok.175 r.p.n.e to od tego momentu rozpoczął się proces latynizacji regionu.
W VIII naszego wieku miasto zostało przejęte przez Bizancjum a miasto zyskało silną fortyfikację.
Nazwa miasta pochodzi od greckiego słowa "Pyrranos" - ognisty i nawiązuje do koloru charakterystycznych skał "flisz" o czerwonawym zabarwieniu. Po okresie Bizancjum miasto od XII wieku przechodzi pod panowanie Republiki Weneckiej aż do 1797 roku - czyli jej upadku. To właśnie z tego okresu pochodzi większość zabudowy i architektury dzięki czemu Piran zyskał miano "Wenecji w miniaturze".
Ostatecznie Piran będący w objęciach Republiki Weneckiej potem Monarchi Autro-Węgierskiej, i wieloletnim członkostwie w Jugosławii dopiero w 1991 roku staję się częścią niepodległej Słowenii.
Nasze zwiedzanie Piranu zaczęliśmy od murów okalających miasto. Oczywiście każdy miał czas wolny więc podzieliliśmy się na mniejsze grupki i każdy miał okazję zobaczyć to miasteczko na własną rękę i wedle własnych upodobań.
Z częścią grupy udaliśmy się więc na Krstilnice św.Janeza (charakterystyczna wieża zegarowa górująca nad miastem) gdzie po opłaceniu biletu wdrapaliśmy się po bardzo wąskich drewnianych schodach na wieżę zegarową z którego widok na miasto Piran zapiera dech w piersiach. Polecam to koniecznie zrobić - widoki boskie - szczególnie jeśli trafisz na ciepłą słoneczną pogodę jak my :-)
Mury obronne miasta |
Krstilnica sv.Janeza Krstnika |
Widok z wieży zegarowej |
W tym mieście idzie naprawdę się zakochać i choć ma przydomek "Małej Wenecji" to jak bym go raczej nazwał "Małym Dubrownikiem". Jego czerwone dachy pięknie się wpisują w krajobraz Dubrownika z Chorwacji - szczególnie jak patrzy się na nie z perspektywy murów obronnych. Zachwyca szafirowy kolor morza, port do którego przycumowane są motorówki i jachty ale również charakterystyczny plac "Tartinijev Trg" który jest punktem charakterystycznym miasta - widoczny na każdych pocztówkach ze Słowenii.
Tartinijev Trg |
Chwilę później mogliśmy się o tym przekonać na własną rękę przechadzając się po rynku i chłonąc atmosferę tego miejsca. Nie byłbym sobą gdybym nie spróbował pysznych lodów, wypił na rynku kufelek zimnego lanego piwa Laśko - czyli jednego z najpopularniejszych browaru na Słowenii.
A że było upalnie skorzystaliśmy jeszcze z pasaży dla turystów gdzie można swobodnie zasiąść pod drzewem i wypocząć w cieniu albo skorzystać z kąpieli w słonym Adriatyku - co cześć ekipy zrobiła. Było mega - dla takich chwil właśnie - moi kochani - się żyję.
Widok na port Piranu |
Fajną sprawą w Piranie jest to że przy każdej knajpie sąsiadującej z Adriatykiem są platformy z drabinkami zejścia do morza, wiec w każdej chwili można po posiłku zażyć kąpieli dla ochłody.
Zanim ponownie wróciliśmy do busów skorzystaliśmy jeszcze z "Caffe Neptun" gdzie serwują przepyszne owoce morza. Każdy z nas miał okazję przekonać się na własnej skórze jakie to dobre ;-) mniam
Mule |
Risotto z owoców morza - pycha |
Niestety Słowenia dla naszych kieszeni nie jest zbyt życzliwa - waluta euro tu obowiązująca nie pozwala poszaleć. Średnia cena posiłku z owocami morza wyniosła 8-10 euro z piwkiem.
Widok na morze |
Droga powrotna do miejsca zbiórki gdzie mieliśmy ruszyć dalej w kierunku kolejnego punktu wyprawy - Jaskiń Skoczjańskich, wiodła przez przepiękne kamieniczki o przeróżnych kolorach i architekturze gdzieniegdzie poprzecinane wąskimi uliczkami i w komponowanymi w nie małymi konobami - (bałkańska nazwa lokalnych restauracji). Było magicznie.
Podsumowując - Piran to obowiązkowy punkt na trasie podróży po Słowenii. Nie będziecie żałować. Ja żałowałem jedynie tego, że nie zobaczę z tego miejsca przepięknych zachodów słońca.
Kolejnym punktem wyprawy były Skoczjańskie Jaskinie - oryginalna nazwa: Skocjanske Jame - wpisane jest na listę dziedzictwa narodowego UNESCO.
Trzeba wam wiedzieć że w Słowenii znajdują się dwie największe jaskinie (śmiało można powiedzieć) Europy. Pierwsza z nich "Postojna" to kompleks jaskiń o długości 5 km - którą pokonuje się częściowo również pociągiem - nieźle co? Przebogata forma naciekowa stalaktytów, stalagmitów i stalagnatów powala każdego kto choć raz tam zajrzał. To trzeba po prostu zobaczyć.
Do ciekawostek należy to, iż w Postojnej żyje "Odmieniec Jaskiniowy" - endemiczny bezoki płaz nazywany przez Słoweńców - ludzką rybką z powodu cielistego koloru skóry. Występuje on wyłącznie w podziemnych wodach krasowych Gór Dynarskich. Jest niezwykle długowieczny, potrafi przeżyć 70 lat. Natomiast bez jedzenia potrafi przetrwać nawet dekadę.
My jednak wybraliśmy tą drugą - czyli Skoczjańską Jamę - która może nie jest przebogata w formy naciekowe jak Postojna ale ma zupełnie inny wygląd. Kiedy tu wchodzisz - mijasz kilka komnat skalnych z przeróżnymi formami naciekowymi od spagetii po przecudne kształty i rzeźby ale najcudowniejsze miejsce (taka wisienka na torcie) jest na samym końcu trasy. Przeooooooogroooooommmmnnnaaaaaa komnata skalna zwana Jaskinią Szumiącą do złudzenia przypominająca Morię z filmu "Władcy Pierścieni - Drużyna Pierścienia" kiedy to Gadlalf walczył z Balinem ratując Hobbitów. Kto czytał lub widział film Tolkiena - szybko sobie skojarzy scenę.
To co ukazuję się naszym oczom jest mega zaczarowanym światem - idziesz za przewodnikiem i tylko otwierasz szeroko usta, oooooo aaaaaahhhhh , wowwww.
A kiedy jeszcze dowiadujesz się że w okresie największych powodzi np. tej z 1965 roku cała ta komnata potrafiła być wypełniona po brzegi wodą to zaczynasz uświadamiać sobie wielkość i potęgę Matki Natury.
Most |
Sama trasa w sposób magiczny oświetlona sprawia że masz wrażenie poruszania się po świetlnym sznurku a obok czarna czeluść do której jak spadniesz nikt już o tobie nie usłyszy. Idąc tuż przy skalnej półce możesz wsłuchać się lekko szumiącą Rekę, która wydrążyła ten niesamowity kanion setki lat temu. Najfajniejsze w tym jest to że cały czas ją słyszysz a rzadko widzisz - znika ona w czeluści Jaskini a wypływa w miejscowości Timavo we Włoszech skąd wpada już do Adriatyku.
Główna komnata ma 100 metrów wysokości, 60 metrów szerokości i 3 km długości. Nad głowami można zobaczyć kominy skalne przez które wpadają chmary żyjących tu nietoperzy. Coś niesamowitego.
Niestety robienie zdjęć w Jaskini jest zabronione choć wiele osób od czasu do czasu przemyca parę fotek jak uda się przewodnika wyprowadzić w pole. Największą atrakcją Jamy Skoczjańskiej jest most łączący dwie półki skalne, który wisi 60 metrów nad taflą Reki. Ja się będę powtarzał ale naprawdę musicie to koniecznie zobaczyć. I niech was nie zraża cena biletu bo warta jest poniesionych kosztów. Emocje gwarantowane.
Brama wyjściowa |
To był ostatni punkt wyprawy na ten dzień. Niespodzianką dla oby dwóch grup wyprawy był nocleg w miejscowości Cerknica gdzie nocowaliśmy agroturystycznym ośrodku. Cywilizacja :-) wow.
Można było wreszcie wziąć prysznic, wyspać się w łóżku z pościelą, przygotować posiłek w prawdziwej kuchni i zjeść przy prawdziwym drewnianym stole. Jednym słowem - luksus hahaha oczywiście od czasu do czasu przydaje się taka chwila wytchnienia od nocowania na dziko.
Przybywamy |
Jest nasza chatka :-) |
Efekty dolnej fermentacji |
Było super. Oczywiście nie muszę wspominać że w ruch poszły pozostałe zasoby górnej i dolnej fermentacji wina zakupionego jeszcze we Włoszech.
To był naprawdę mega dzień. Jak tylko położyłem głowę na poduszce nie wiem kiedy zasnąłem :-)
Cdn......
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz