Od 24 sierpnia 2014 minął prawie rok jak uprawialiśmy trekking po jednym z najpiękniejszych zakątków Słowacji - Słowackim Raju.
Przejechaliśmy w sumie: 1312 km.
Wtedy obiecywaliśmy sobie, że jeszcze tu wrócimy. No i jesteśmy a raczej byliśmy.
Ekipa w składzie: Mati (twórca pogody), Adam (kwatermistrz), Kacper (twórca przedziwnych zapachów), Tomek (poszukiwacz knedlików), Marcelina (pseudonim na czas podróży - Marcekiła) i Gabi (pseudonim wyprawy Gabrysia wenerysia) no "Ja" we własnej osobie w dniach 30 czerwca do 5 lipca 2015 roku przemierzali szlaki Słowackiego Raju - jednego z najpiękniejszych rezerwatów przyrody na Słowacji.
W tym roku celem stały się miejsca, które w 2014 nie udało nam się zwiedzić, choćby z przyczyn pogodowych. W tym roku cały nasz pobyt w Słowackim Raju przepełniony był słoneczną, upalną pogodą co pozwalało nam na zmaksymalizowanie naszych wysiłków w celu zwiedzenia jak największej ilości miejsc w rezerwacie.
Kolejno były to:
- Przełom Hornadu i dojście na Tomaszowski Głaz przez Letanovski Młyn - Słowacki Raj
- Tatralandia - całodniowy pobyt na Termach w Liptovickim Mikulaszu
- Przejście "Piecky" zaraz po Suchej Beli jedna z najciekawszych tras - Słowacki Raj
- Schronisko Klasztorisko
- Poprad
- Belianska Jaskinia
Witajcie Podróżnicy :-) zaczynamy naszą przygodę |
Gabi wśród ochroniarzy :) |
No to zaczynamy Big Adventure |
Gwarantuje Wam, że będzie kuuuupppaaa śmiechu :) |
No i tak zeszło do północy. Następnego dnia czekała nas całodniowy trekking.
1 lipca 2015 rok - Słowacki Raj
Dzień zaczął się do wspólnego śniadanka. Zaraz potem w niespełna godzinkę znaleźliśmy się na szlaku prowadzącym na Tomaszowski Głaz. Aby tam się udać, ponownie jak w roku powszednim rozpoczęliśmy trekking przez Przełom Hornadu pokonując klamry, łańcuchy, wiszące mosty oraz drewniane kładki - czyli to co tygryski lubią najbardziej.
Zaczynamy naszą wędrówkę - godz.ok.11-stej |
Wszyscy w dobrych nastrojach |
To co Tygryski lubią najbardziej |
Przełom Hornadu |
Kładki, kładki, wszędzie kładki |
Pogoda sprzyjała, było aż nadto gorąco. Złym pomysłem było wykąpanie się w zapachowych płynach do kąpieli co sprawiało, że z wszelkich możliwych stron zlatywały się wszelkiej maści muszki i owady, które zasysały się w naszych ciałach. Szczególnie musieliśmy uważać na Tomka, który jest uczulony na jad pszczeli.
Daliśmy radę chłopaki - lecim dalej :) |
Tempo jak zwykle narzucił Mati, który z trekkingu uczynił mały maraton :). Po jakieś godzince stanęliśmy na największym moście linowym łączącym kilka szklaków, których większość prowadzi do schroniska w Klasztorysku.
Stąd zamiast żółtym szlakiem - jak to zrobiliśmy rok temu - pójść właśnie do schroniska - poszliśmy dalej niebieskim szlakiem do Letanovskiego Młyna i dalej na Tomaszowski Głaz.
Trasa do Młyna obfituje w liczne kładki oraz łańcuchy i kładki metalowe wystające ze skał, a różnica wysokości podczas trekkingu waha się od 10 do nawet 40 metrów nad Hornadem. Całość sprawia, że pokonanie tej trasy daje niesamowitą satysfakcję.
Na wiszącym moście |
Uuuuu Mati testuje swój lęk wysokości |
Dobrym pomysłem był również mały odpoczynek w Młynie, gdzie chłodne napoje i coś słodkiego ukoiło zmęczenie nie tyle trasą co pogodą. Tego dnia było naprawdę bardzo gorąco.
Od Młyna zaczęła się tak naprawdę wspinaczka, która dopiero zakończyła się w schronisku, gdzieś ok. 17.30-18.00. Podejście do Tomaszowskiego Głazu okazało się niezbyt ekstremalne - choć i tak dało się we znaki choćby z powodu mozolnej wspinaczki pod górę. Ale powiem Wam coś... było naprawdę warto.
Mapa naszej wędrówki tego dnia |
Tomaszowski Głaz może swoim wyglądem nie imponuje aż tak bardzo ale widoki zapierają dech w piersiach. Taka mała miniatura norweskiego Preikestolen, choć być może to za dużo powiedziane, ale widoki naprawdę oszałamiają i moim skromnym zdaniem obecność w tym miejscu - obowiązkowa!!!
2-wie kozice na Tomaszowskim Głazie |
Widoki z góry |
Chwila nie uwagi i ...... |
Najlepsza ekipa pod słońcem |
Gdy już nacieszyliśmy oko widokami nadszedł czas aby ruszyć dalej do schroniska. Czekała na Nas nie miła niespodzianka, gdyż najpierw trzeba było pokonać niezłą różnicę wysokości, czyli zejść z Głazu w dół niebieskim szlakiem do Białego Potoku a potem mozolnie wspinać się i to dosyć ostro w kierunku schroniska przez Certovą Sihote 822 m.n.p.m by następnie ponownie zejść już do schroniska, gdzie czekały na Nas upragnione knedliki.
Na Certovej 822 m.n.p.m |
Można nawet zobaczyć piramidy |
A skoro już o knedlikach mowa to Tomek tego dnia w akcie desperacji chyba, jako jedyny darł kapcie pod górę aż huczało, bo przez całą trasę wspinając się, nie widziałem go ani razu. Miał chłopina kondychę tego dnia :-). Oczywiście nie zapomnę również motywacyjnych słów, jakie tego dnia podczas wspinaczki wypowiadała Marcekiła - Bóg raczy wiedzieć, czy chciała mnie wypatroszyć czy zabić od razu :-). A ile było przy tym śmiechu, łooooo
Jak wspomniałem, gdzieś przed 18stą udało Nam się dotrzeć do Klasztoryska, gdzie zamoczyliśmy nasze usta w knedlikach ku radości Tomka.
Po jakieś półgodzince poświęconej na posiłek, ruszyliśmy w dół żółtym szlakiem w kierunku Hornadu by największym moście wiszącym wrócić ponownie na szlak niebieski i dalej już przełomem Hornadu maszerować w kierunku Hrabusic, gdzie czekał na nas upragniony odpoczynek.
Tego dnia pokonaliśmy ok 16 km choć w nogach czuliśmy duuuużo więcej.
Wracamy |
Dzionek ten skończył się już tradycyjnym grilowaniem do północy a może i dłużej... kto by tam pamiętał :)
2 sierpnia 2015 roku
Wyjazd do Tatralandii w Liptovickim Mikulaszu
Tego dnia plan był jeden. Relax na maksa. Zaraz po śniadanku ruszyliśmy autostradą a potem drogą krajową do Liptovickiego Mikulaszu, gdzie moczyliśmy się całe godziny w termach i basenach o różnych stopniach ciepła i zawartości składników mineralnych.
Pędzimy przez autostradę - przez pomyłkę ale w dobrą stronę :-) |
Widok na Słowackie Tatry |
Witajcie w Tatralandii |
Oczywiście nie zabrakło czasu na szaleństwa na wszelkiego rodzajach zjeżdżalni, których tu jest wszystkich 26. Nas oczywiście interesowały te najbardziej odjazdowe i ekstremalne.
Do najciekawszych należały TORNADO gdzie wpadało się w ogromny wir a siła odśrodkowa wypychała cię na obrzeża zjeżdżalni a następnie ruchem niekontrolowanym wpadało się do basenu.
Kolejną mega atrakcją był TRIO i BUMERANG. Ten drugi był odlotowy. To jest największa raftowa zjeżdżalnia w Europie i zapewniała niezapomniane wrażenia.
Pełny opis poszczególnych zjeżdżalni w Tatralandii znajdziecie pod tym linkiem - zapraszam.
Szaleństwo na Bumerangu ;-) |
Jednym słowem ubawiliśmy się na maksa.
Niestety jak to zawsze bywa, wszystko co dobre, szybko się kończy i po jakiś 5-6 godzinkach pluskania się we wszystkim co można - trzeba było wracać.
Wspomnę jeszcze o bardzo ważnym wydarzeniu a mianowicie od tamtego dnia należę do nielicznych, którzy na zjeżdżalni Dubble Bubble - wyjechali poza basen na pontonach, sunąc po wodzie jak kamień rzucony w tzw.kaczuchę. Było mega ekstremalnie i niebezpiecznie. Kompanem, który mi towarzyszył w tej przygodzie okazał się Kacper, którego obecność czasami może przynieść nam małego pecha w postaci różnych niezapowiedzianych wydarzeń :-) Na szczęście skończyło się na chwilowym strachu i kupie śmiechu :-) - jak zresztą sam zapowiadał.
Wymoczeni - wracamy do Hrabusic |
Droga powrotna do Hrabusic przez Poprad zajęła nam jakieś 2 godzinki, licząc jeszcze zakupy w Kauflandzie na wieczornego grilla. Tam wspominając miniony dzionek i zajadając przepyszne skrzydełka z kurczaka przygotowywaliśmy do następnego dnia naszej wyprawy.
Widoki na Tatry Słowackie w drodze powrotnej |
Widoki z Kauflandu |
Widoki na Tatry z naszej posiadłości |
Nasze przepyszne skrzydełka :-) mniam |
Jutro czekał Nas trekking w Słowackim Raju na szlaku "Piecky"
CDN......